Energia Ojca: Balansowanie na rowerze i w życiu

Czytałam książkę o córkach i ojcach, niemalże biografię mojej relacji z tatą. Poruszyła we mnie wiele wątków. Niektóre znałam bardzo dobrze, inne odkryłam na terapii, a pozostałe były dla mnie całkowicie nowym spojrzeniem. Po fali płaczu, jaka mnie niespodziewanie ogarnęła, czułam, że to wszystko we mnie buzuje. Pojechałam rowerem do lasu, by dźwięki natury pomogły mi albo to ułożyć, albo zagłębić się w rany, które udało mi się zauważyć.

Myślałam o tym, czego nie nauczył mnie ojciec. Co zabrał swoim charakterem. Z czego mnie ograbił i co na mnie wymusił. Patrzyłam na siebie, przed którą jest zupełnie nowa ścieżka kariery, nowe przedsięwzięcie. Ja zaś nie mogę ruszyć, nie wiem jak. Ogarnia mnie mnóstwo wątpliwości i ciężar sytuacji mnie przytłacza. W tym wszystkim wyłoniłam ojca jako sprawcę mojego trudnego położenia. Wylistowałam w głowie szereg jego wad, które teraz, w dorosłości, są również moimi.

Jadąc tym rowerem, niepostrzeżenie wkradła się myśl, że to właśnie on nauczył mnie jeździć. Ta mała myśl przyciągnęła kolejne, a później następne i nie mogłam już powstrzymać tego potoku wspomnień. Wyłaniały się kolejne umiejętności i kolejne lekcje, którymi obdarował mnie ojciec. Mnogość tego, co potrafię, doprowadziła mnie do sytuacji, w której zaczynam coś zupełnie nowego. I w której zgłębiam siebie, szukam sposobów lub pomocy. Tata zainstalował we mnie pewien pakiet cech, który umożliwia mi teraz odkrycie swojej drogi i znalezienie metod, by dojść do celu.

Im dalej w las, tym więcej konkretów. Wjechałam na szlak, z którego mogłam podziwiać odbijające się w wodzie słońce, niezliczone gatunki ptaków i łany zboża. Zwolniłam maksymalnie jak się dało, by wydłużyć przyjemność obcowania z naturą i uczuciem coraz większego zrozumienia, które wypełniało moje ciało od czubka głowy po palce stóp. Wtedy usłyszałam głos taty, który z troską tłumaczył mi, że muszę się ruszać, choćby powoli, bo to jedyny sposób, by nie upaść.

Jechałam i myślałam. Próbowałam ugryźć co dalej zrobić ze swoim pisaniem, jak samą siebie pokierować. Już chciałam znaleźć się u celu, ale tak łatwo wytrącałam się z rytmu, że głównie stałam w miejscu. Przede mną pojawił się podjazd pod górę, a podczas szelestu łańcucha, wybrzmiał ojciec. Mówił, że dam radę, żebym nie rezygnowała z podjazdu, tylko dostosowała przerzutki. Może i będę jechała na najniższej – trudno. Ważne, żebym się nie poddawała, bo mogę to zrobić.

Przed moimi oczami pojawiły się migawki spotkania, podczas którego otrzymałam informację zwrotną na temat napisanych dotychczas opowiadań. Jeszcze nigdy nie dzieliłam się tym, co w moim wnętrzu, w formie tekstu, więc nie przywykłam do tego, że może nie pasować odbiorcy, zleceniodawcy, czytelnikowi. Mnie pasował, tak we mnie grało, tak napisałam i nie do końca rozumiałam jak można inaczej. Wzięłam uwagi na klatę, ale nie wiedziałam co z nimi zrobić, więc nie robiłam nic. Właściwie to chciałam zarzucić pasję. Moje myśli skupiły się wokół tego pomysłu, a koła wpadły w poślizg. Zaczęłam manewrować kierownicą, by złapać balans i odezwał się tata ze swoją słynną mądrością „Jak się nie wywalisz, to się nie nauczysz”.

Na rowerze wyrżnęłam kilka razy. Widać skutecznie, bo teraz potrafię jeździć i potrafię wybrnąć z trudnych sytuacji. Właściwie, jako dziecko mogłam zareagować na porażkę na wiele sposobów. Upadki bolą, a na kończynach są siniaki i obdarcia. Po co podejmować kolejne próby, gdy jest możliwość, że tym razem również się nie uda? Mój ojciec musiał być naprawdę przekonujący, gdy nakłaniał mnie do dalszej nauki. Wydaje mi się, że sam był uosobieniem hasła „Nie łam się!”, bo gdy mówił mi to, kiedy przeżywałam swoje życiowe dramaty, dodawało mi to sił i, faktycznie, nie łamałam się. To potrafię. Tego wszystkiego nauczył mnie ojciec.

- Zuzanna Angielczyk

Zuzanna jest pisarką mieszkającą w Warszawie i studentką School of Creation.

 

No comments yet

Dodaj komentarz